
Z kamperem przez bajkową Alzację – 3 dni
Cześć!
Tu Romek – fan podróży, świeżego powietrza i spania tam, gdzie rano słychać tylko śpiew ptaków (albo Izę pytającą, gdzie są kubki). Tym razem zabieram Was na krótką, ale treściwą wycieczkę, jaką zrobiliśmy z Izą – naszym kampervanem, którego pieszczotliwie rodzina nazywa „Roman”.🤣
Mieszkamy nad Jeziorem Bodeńskim, więc do granicy z Francją mamy rzut beretem (albo maksymalnie dwa rzuty, jeśli ktoś ma słabszy zasięg). Postanowiliśmy więc wyskoczyć na trzydniowy alzacki wypad – bez rezerwacji, bez planu, za to z lodówką pełną jedzenia i głową pełną marzeń.
Dzień 1: Riquewihr – średniowieczny Pinterest
Po kilku godzinach jazdy (czyli dokładnie tyle, ile potrzeba, żeby Iza przestawiła wszystkie szafki w kamperze), dotarliśmy do Riquewihr. To jedno z tych miasteczek, gdzie człowiek nie wie, czy robić zdjęcia, czy po prostu stać i chłonąć widoki.
Domki? Kolorowe jak kredki. Uliczki? Brukowane i wąskie – na tyle, że jak ktoś kichnie z jednego końca, to na drugim słychać „na zdrowie”. Wokół wzgórza, pagórki i zieloność taka, że człowiek ma ochotę się w nią wtoczyć.
Zatrzymaliśmy się na noc na dziko – bo jak wiadomo, noclegi na kempingach to nie nasza bajka. Znaleźliśmy uroczy zakątek między krzakami a winoroślami (tak, były winorośle, ale jak wiadomo – nie o wino tu chodzi!). Kolacja? Przy stole z widokiem na dolinę i niebo pomarańczowe od zachodu. Jak w filmie, tylko zamiast muzyki – odgłosy kuchenki gazowej i Iza mówiąca: „Tylko nie przypal, proszę”.
Dzień 2: Eguisheim – miasteczko spiralnych spacerów
Rano – poranna kawa, nogi na stole, cisza. Iza powiedziała, że spała najlepiej od tygodnia. Kamperowe powietrze robi robotę.
Następny przystanek – Eguisheim. Jeśli Riquewihr było piękne, to Eguisheim jest... symetrycznie piękne. Miasteczko zbudowane w kształcie ślimaka – kręci się człowiek i nie wiadomo, czy idzie do przodu, czy wraca na start. Ale to nie ma znaczenia, bo każdy zakątek jest wart obejrzenia.
Domy znów jak z bajki – drewniane belki, kolorowe elewacje, kwiaty w oknach. Poczuliśmy się jak bohaterowie francuskiej wersji „Domek na prerii”, tylko z mniejszą prerią, a większą ilością selfie.
Obiad? Znowu na łonie natury – rozłożyliśmy się gdzieś na skraju winnicy (nadal nie o wino tu chodzi, serio!). Były sałatki, kanapki, aromatyczna kawa i jedno jabłko, które stoczyło się z talerza prosto w trawę. Znalezione po godzinie – nadal dobre.
Dzień 3: Powrót z głową pełną słońca
Ostatni dzień to klasyka kamperowego podróżowania – szybkie śniadanie, ostatnie spojrzenie na cudowne wzgórza i powrót do naszego mieszkania nad jeziorem.
Pogoda? Przez trzy dni jak z katalogu. Słońce, błękitne niebo, lekki wiatr – idealne warunki, by odkleić się od codzienności i przykleić do widoków z otwartego bagażnika. W nocy cisza, w dzień śmiech. To były tylko trzy dni, ale czuliśmy się, jakbyśmy wracali z małych wakacji.
Podsumowanie: 3 dni wolności, słońca i krzywo zaparkowanego kampera
Kamperowe wypady mają w sobie coś niesamowitego. Wystarczy kilka godzin jazdy, by trafić do innego świata – gdzie czas płynie wolniej, a człowiek przypomina sobie, że szczęście to często po prostu dobre towarzystwo.
Nocowanie na dziko? Kochamy to. Cisza, przestrzeń, brak sąsiadów z telewizorem ustawionym na pełen regulator. Nasz "Roman" sprawdził się na medal, a ja już kombinuję, gdzie tym razem uciec na weekend. Może Jura? Może znów Alzacja? A może powrót w Dolomity?
Bo wiecie – takie podróże kamperem to nie tylko zmiana miejsca. To stan ducha. To mycie zębów z widokiem na wzgórza i picie kawy na stopniu samochodu. To planowanie trasy według kompasa w sercu.
Pozdrawiam!
Romek (i Iza, która właśnie przypomina, że nie wspomniałem o tym, jak po raz trzeci zaparkowałem tyłem… na dwa razy. Ale bez strat w lusterkach – sukces!).

Dodaj komentarz
Komentarze